Zaproponowane przez Ministerstwo Gospodarki ceny referencyjne dla aukcji OZE są w opinii branżystów zbyt niskie. Opinię Instytutu Energetyki Zawodowej, który dowodzi że wyliczenia urzędników nie zagwarantują rozwoju branży, podzielają przedstawiciele energii odnawialnej z wiatru, wody, słońca i biomasy.
Poniżej prezentujemy pierwszą opinię dotyczącą planowanych zmian i przewidywanych konsekwencji dla branży, która ukazała się w październikowym wydaniu „Magazynu Biomasa”.
Za mało żeby żyć, za dużo żeby umrzeć, Bogdan Warchoł, Dyrektor ds. Produkcji Pelletu i Handlu Surowcami Energetycznymi, Polenergia S.A.
Czy coś wydarzało się od marca 2015 r., kiedy miałem okazję, by na łamach „Magazynu Biomasa” popełnić drobne podsumowanie sytuacji biomasy na polskim rynku? Tak naprawdę stara bieda, czyli wszystko o nas, ale bez nas. Ministrowie i ich doradcy wiedzą wszystko lepiej, a rynek ich zdaniem zachowa się tak, jak sobie tego życzą. A my czekamy. I energetyce (tej dużej i tej małej), i bankom, i wszystkim do głowy wpadają coraz to niestety gorsze pomysły i interpretacje ustawy. Czekają rozpoczęte inwestycje, czekają zdesperowani producenci i wytwórcy, którzy związali swój los z biomasą, a nie wiedzą czy już iść na bezrobocie, czy jeszcze walczyć. Tych drobnych producentów i wytwórców jest mi najbardziej żal, bo korporacje najwyżej wpiszą nieudany biznes w straty, a oni… to niestety często życiowe tragedie. Aż strach pomyśleć, jaką piękną katastrofą może się skończyć ta przygoda z OZE. Choć mówi się, że na gruzach starego najlepiej buduje się nowe. I może o to waśnie chodzi.
Nie chcąc jednak tylko użalać się nad branżą OZE i ludźmi działającymi w sektorze biomasy, spróbuję podzielić się kilkoma bieżącymi obserwacjami ze swojego podwórka. Niestety zgodnie z przewidywaniami, pojawia się coraz więcej niedoróbek i niejasności w nowej Ustawie o OZE, a w ślad za tym mnożą się przeróżne szkolenia i seminaria, podczas których próbuje się coś wyjaśnić lub w bardziej lub mniej elegancki sposób ”falandyzować”. Nie wspomnę tu o datach wejścia w życie poszczególnych rozdziałów ustawy, bo to było już szeroko przez wszystkich komentowane. Najnowszą ciekawostką na jaką trafiłem, jest sposób w jaki należy potraktować rozbudowę „instalacji OZE” o nowe jednostki produkcyjne dobudowane do już istniejących, kiedy w słowniczku Ustawy o OZE w art. 2 już nie ma pojęcia „jednostki produkcyjnej” (np. jeśli ktoś, kto uruchomił farmę wiatrową w 2005 r., a teraz w 2015 r. dostawił kolejne wiatraki nawet większej mocy, dostanie wsparcie na nowy projekt już tylko przez 5 lat).
Co do kwoty referencyjnej dla poszczególnych źródeł (na pierwszy rzut oka źródła biomasowe nie zostały potraktowane rażąco źle), tak naprawdę nikt nie został potraktowany rażąco źle. Tylko czy to są poziomy, które zapewniają rozwój źródeł OZE? Pewnie lepiej nadal dopłacać do węgla, a OZE może się tam jakoś rozwinie. Co najważniejsze zapominamy, że przy wietrze, wodzie i słońcu, koszty eksploatacji można w mniejszym lub większym stopniu zaplanować. Natomiast w biomasie istnieje ogromne ryzyko zmiany ceny paliwa, które stanowi minimum 50 proc. kosztów. Więc proszę nie oczekiwać wysypu nowych instalacji biomasowych (i tych małych, i tych dużych). Entuzjazm inwestorów i banków finansujących będzie malał w miarę liczenia kosztów, a już całkiem wygaśnie, gdy policzą oni ryzyko zmiany ceny paliwa w perspektywie 15 lat. Z kwestii naprawdę pocieszających jest fakt, że ministerstwo pracuje nad zwiększeniem na rok 2016 obowiązku umarzania zielonych świadectw o 2 punkty procentowe, co jakby nie było, dało już wsparcie dla spadających cen zielonych certyfikatów i dzięki temu ich cena nie spadła poniżej 100 zł/MWh (osobiście sądziłem, że do tego dojdzie najpóźniej latem tego roku). To może dawać nadzieję, że ceny certyfikatów będą powoli rosnąć, jednak zlikwidowanie ich nadwyżki może jeszcze potrwać minimum dwa lata (chyba, że ministerstwo wykona kolejne ruchy).
Wciągani jesteśmy w kolejne bezsensowne przetargi, w których ceny nie są wyznaczane realnymi kosztami, ale desperacką walką o sprzedaż kolejnych ton z miesiąca na miesiąc (nawet poniżej kosztów) tak, żeby przeżyć do lepszych czasów.
Wracając jednak do producentów i wytwórców biomasy – tak naprawdę energetyka oferuje nam za mało żeby żyć, a za dużo żeby umrzeć, najlepiej szybką i bezbolesną śmiercią. Wciągani jesteśmy w kolejne bezsensowne przetargi, w których ceny nie są wyznaczane realnymi kosztami, ale desperacką walką o sprzedaż kolejnych ton z miesiąca na miesiąc (nawet poniżej kosztów) tak, żeby przeżyć do lepszych czasów. Już przestaliśmy liczyć koszty stałe (bo one są bez względu na to czy produkujemy, czy nie), a liczymy tylko koszty zmienne. Co najgorsze, energetyka ciągle obiecuje dostawcom gruszki na wierzbie, mamiąc ich perspektywą długoletnich dostaw i podobnymi wolumenami jak w 2015 roku. Myślę, że jest to mocno niepartnerskie. Szczególnie, kiedy trzeba kupić surowiec (słomę) podczas żniw na następne 12 miesięcy produkcji, nie mając pojęcia, czy ktoś od nas kupi pellet. Większość pelleciarni podjęła kolejny raz ryzyko i zakupiła słomę, nie mając umów ani zamówień na pellet. Jeżeli nie zdarzy się cud (ceny OZE wzrosną do poziomu 300 zł/MWh, zostanie ograniczony import biomasy lub zwiększy się dwukrotnie ilość instalacji DISW), to na polach zostaną smutne pomniki gnijących stogów słomy, z której już nikt nie zrobi pelletu. Panowie energetycy – to trochę nie fair. Zacznijcie kupować od nas pellet ze słomy po partnersku. Siadajcie do stołu negocjacyjnego przed żniwami, zanim wydamy pieniądze na słomę, jej zbiór, transport i stogowanie (koszt samej słomy to zaledwie 20-30 proc., reszta to koszt zbioru, transportu i składowania).
Jeżeli moje szacunki się sprawdzą i spadek zapotrzebowania na biomasę agro od stycznia 2016 roku skurczy się o ok. 60 proc., to można powiedzieć, że nas macie. Uważam, że zgromadzone zapasy słomy przez pelleciarnie są większe niż potrzeby rynku OZE do lipca 2016 roku. W efekcie zmusicie nas do dalszych obniżek cen, co nieuchronnie doprowadzi do zamykania kolejnych zakładów. Pytanie tylko – kto kupi słomę w żniwa 2016 roku i zrobi z niej pellet? Powiem jak w przysłowiu „Psy szczekają, karawana jedzie dalej”. Zostaniemy zastąpieni innymi źródłami: wycinką sadów owocowych (to teraz najmodniejsze), wierzbą (której plantacje ciągle się kurczą) i importem. Ale to już inna historia.
Zdjęcie: Bogdan Warchoł