Szanowni Państwo, chyba już wszyscy jesteśmy mocno zmęczeni skutkami  panującej  sytuacji i chciałoby się wreszcie zmienić temat z permanentnego utyskiwania na jakiś bardziej budujący, ale… No właśnie. Niestety, wciąż jest to „ale”.

Reklama

Ostatnie zabiegi naszego rządu wokół wprowadzenia nowelizacji ustawy o OZE zakończyły się fiaskiem i ciąg dalszy nastąpi w najbliższym czasie.  Mam nadzieję, że tym razem proponowane zapisy nowelizacji oraz wszelkie procedury będą zgodne z wymaganiami formalnymi i coś drgnie. Same propozycje nowelizacji sprawiają raczej dobre wrażenie i przygotowują właściwe pole dla powstania aktów wykonawczych.

Czy jako szeroko rozumiany sektor biomasy możemy być z tej propozycji zadowoleni? Sądzę, że tak. Większość naszych postulatów, choć nie bez problemów i sporego wysiłku, spotkała się ze zrozumieniem i została uwzględniona w propozycjach zmian. Oczywistym jest, że ustawa wszystkiego nie rozwiązuje, a nakreśli jedynie kierunek i zasady działania. Istotne jest, aby teraz wszelkie założenia zostały sprecyzowane w aktach wykonawczych. Mając na uwadze dotychczasową współpracę ustawodawcy z naszym środowiskiem, można mieć nadzieję na rzeczowe i skuteczne dokończenie dzieła. Czy  ustawa w tej poprawionej  formie stanie się aktem finalnym? Póki co, odpowiedź na to pytanie jest jeszcze niepewna. Według naszej oceny jest to dobry materiał, który  po uzupełnieniu  go w te brakujące akty wykonawcze mógłby  stanowić osnowę dla przyszłości OZE w naszym kraju.  Uzbrajamy się więc w cierpliwość, rzeczowe argumenty, wyrozumiałość, stanowczość i przekonanie o słuszności naszych postulatów.

Pobawmy się teraz we wróżkę i załóżmy, że wszystkie poprawki (przynajmniej te dotyczące  bezpośrednio naszej branży) zostały skutecznie przeforsowane i zostaną zawarte w ustawie. Otrzymujemy tym samym dobre perspektywy funkcjonowania, a nawet rozwoju, ale… Znów jest to koszmarne „ale”.

Co po tej całej ustawie, skoro na rynku mamy niezbilansowany nawis zielonych certyfikatów o wielkości niemal rocznej produkcji z OZE!?!  Mam pełną świadomość, że nie jest to problem, który spędza dzisiaj, zaznaczam – dzisiaj, sen z powiek pracownikom Ministerstwa Energii i w tym upatruję największe dla nas niebezpieczeństwo. Koncerny energetyczne, których właścicielem jest w większości Skarb Państwa (czytaj ME), jest w tej komfortowej sytuacji, że większość  zielonej energii potrzebnej do skutecznego obrotu „czarną” dokupuje z rynku, więc nie jest w ich interesie podwyższanie cen zielonych certyfikatów. Tyle na dziś, a co będzie pojutrze? Jeśli spojrzymy na problem przez pryzmat jedynie teraźniejszości, to sprawa wydaje się prosta. Niech wartość certyfikatów spadnie do 10 zł – będzie fajnie. Fajnie przez rok, może półtora, a potem… Potem nie będzie już większości jednostek wykorzystujących  OZE.

W tym zakresie upatruję główny problem ważący naszą przyszłość. Problem ociera się o kwadraturę koła, więc… królestwo za dobre rozwiązanie (koń tu zbędny).

Newsletter

Newsletter

Bądź na bieżąco z branżą OZE