Z Markiem Pitułą, Prezesem Zarządu Polskiego Stowarzyszenia Biometanu, rozmawia Beata Klimczak.
Wiem, że nie lubi pan porównań i przenośni, ale jest pan sztandarową postacią polskiej branży biometanu. Branżę fizycznie trudno zdefiniować, ale pańskie działania już łatwiej. Chciałabym jednak zacząć od nieco odległych czasów. Skąd u pana, absolwenta Wydziału Handlu Zagranicznego SGPiS, zainteresowanie biometanem?
Po kilkunastu latach pracy za granicą, m.in. w branży energetycznej, w 1998 stałem się współwłaścicielem i zarządcą gospodarstwa rolnego na „ścianie wschodniej”. W połowie 2007 roku, w urzędzie gminy, czekając na jakiegoś urzędnika, wpadło mi w rękę czasopismo (nieco już pożółkłe) z artykułem mojej obecnej koleżanki, prof. Aliny Kowalczyk-Juśko na temat biogazowni rolniczych. W tym artykule Alina pisała m.in. o tym, co jest potrzebne dla funkcjonowania biogazowni, wspominała m.in. o silosach na kiszonkę, lagunach na gnojowicę (w tym wypadku na poferment), przyłączach energetycznych itd.
Zorientowałem się, że w swoim siedlisku mam sporo z tych rzeczy, a fakt, że miałem znaczną wiedzę na temat energetyki (brałem udział w budowie 3 elektrowni na węgiel brunatny z ośmioma blokami energetycznych po 210 MW w Turcji) spowodował, że natychmiast zrozumiałem, że otwiera się po raz pierwszy w Polsce droga do „prywatnej” generacji energii na stosunkowo dużą skalę, co wcześniej było po prostu niemożliwe. W 2011 zbudowałem 17 biogazownię w Polsce, o mocy 1,2 MW, działającą z powodzeniem do dzisiaj.
Od jak dawna działa pan na rzecz biometanu?
Biometanem zainteresowałem się już w 2012 roku, uzyskałem nawet pierwsze w Polsce pozwolenie na budowę instalacji o zdolności produkcji 2 mln Nm3 biometanu oraz (uwaga!) warunki przyłączenia do sieci ówczesnej Podkarpackiej Spółki Gazownictwa (obecnie PSG).
Niestety, nie uzyskaliśmy wsparcia inwestycyjnego, ponieważ uznano, że biometan nie jest odnawialnym źródłem energii, co potwierdził niestety WSA (co ciekawe, w głosowaniu trzech sędziów, przewagą głosów), którego wyrok mam do dzisiaj.
Na czym polegają pana działania? Miał pan własną biogazownię (bioelektrownię), która do dziś funkcjonuje, czy w pewnym sensie legitymuje pana w branży?
Jak wspomniałem, udziały w pierwszej instalacji biogazowej sprzedaliśmy w 2016 roku. Przeszły w bardzo dobre ręce i w moim przekonaniu, jest to jedna z najlepiej działających instalacji w kraju, pracująca obecnie, po tylu latach, z 97% wykorzystaniem mocy zainstalowanej. Była dla mnie zaszczytem propozycja obecnych właścicieli w sprawie współpracy (już jako Polskie Stowarzyszenie Biometanu) przy budowie nowej instalacji, tym razem już biometanowej, w pobliżu ich głównego zakładu produkcyjnego.
Dwa lata temu uzyskaliśmy pozwolenie na budowę, a od maja ubiegłego roku instalacja działa. Na razie produkują biogaz do celów procesów produkcyjnych, zastępując w ten sposób (fizycznie, a nie umownie) ponad 3,5 tysiąca ton węgla używanego poprzednio.
Pana wiedza jest doceniana w kręgach naukowych i rządowych, powołano pana na koordynatora Grupy Roboczej zajmującej się identyfikowaniem barier ograniczających rozwój rynku biogazu i biometanu oraz propozycji ich zniesienia.
To prawda, szkoda tylko, że takie funkcje są potrzebne. Biogaz i biometan w Polsce mają od początku „pod górkę”, przy czym nie ma to związku z rządzącymi w danym okresie siłami politycznymi. Jest jakaś inna przyczyna, mam na ten temat swoje przemyślenia, ale jest to fakt – jesteśmy (spośród większych krajów) absolutnym pariasem w tej branży, więc tak jak w słynnej anegdocie o butach w Afryce (większość chodzi boso – przyp. red.), mam wiele pracy przed sobą.
To tylko fragment artykułu. Całym przeczytasz w Magazynie Biomasa. W internecie za darmo:
Inne wydania Magazynu Biomasa znajdziesz tutaj. Dlatego kliknij i czytaj!
Zdjęcie ilustracyjne: Shutterstock
Newsletter
Bądź na bieżąco z branżą OZE