Polskie weto wobec propozycji polityki klimatycznej UE jeszcze bardziej rozpaliło i tak gorącą już debatę o przyszłości polskiej energetyki. Od wielu lat słyszymy od ekspertów, że krajowe zasoby węgla się kończą. Nie ustają spory wokół odnawialnych źródeł energii, na które ani poprzednie, ani obecna ekipa rządząca nie spoglądała przychylnym okiem. Władza, a także niektórzy uczestnicy debaty publicznej, znów zaczęli intensywniej mówić o budowie elektrowni jądrowej… Do tego palącego wyzwania dla polskiej gospodarki nawiązuje film dwójki niezależnych twórców – Adama Dzienisa i Weroniki Bloch pt. Human Energy. Dokument, zrealizowany w 12 krajach Europy, przedstawia fenomen spółdzielni OZE i wyzwania, jakie przed nimi stoją. Ta forma organizacyjna podmiotów wytwarzających energię nie jest na razie w Polsce rozpowszechniona. O filmie „Human Energy” z jego autorami rozmawia Ewa Dryjańska.

Wasz film jest wyświetlany na pięciu kontynentach i już otrzymaliście wiele nagród. Gratuluję! W takim razie dlaczego stosunkowo cicho jest o tym filmie w Polsce?

A.D.: Hm… trudno zainteresować media tym tematem. Bardzo rzadko oglądają film. Jeden redaktor naczelny dużego periodyku oświadczył mi, że został oszukany przez jakąś spółdzielnię mieszkaniową i – oczywiście w domyśle – ma to gdzieś. Zaprzyjaźniony dziennikarz filmowy powiedział, że nikt z mediów nie ma w tym filmie interesu.

Reklama

 W.B. Film niesie podpatrzone konkretne rozwiązania, które zwykli ludzie mogliby wykorzystać. Spontaniczną reakcję na filmowych pokazach często zaczyna pytanie z widowni: „Tylko… czy u nas jest to możliwe?”. Ludzie dowiedzieli się, co mają robić, tylko nie ma na to powszechnej zgody. Zdarzają się w Europie takie „pospolite ruszenia”, jak przypadek mieszkańców Kopenhagi, którzy uparli się na budowę farmy wiatrowej u jej wybrzeży, czy gdy Niemcy wymogli na politykach wycofanie się z energetyki jądrowej.

 A.D. Przy realizacji nieustannie obijaliśmy się o puste obietnice, co może osłabiło nasz entuzjazm. Poza festiwalami jest spore zainteresowanie ze strony wielu niedużych organizacji, spółdzielni i osób prywatnych. Na przykład duże zielone organizacje kiwają głową na powitanie i, niestety, na tym pomoc czy promocja się kończy. Trudno mi zrozumieć, że jest tu jakiś konflikt interesów.

 W.B. Próbujemy rozkręcać dystrybucję internetowo. Film jest dostępny na naszej stronie www.humanenergy.in. Robiliśmy go bez honorariów kilka lat, nie wzięliśmy na niego żadnych funduszy unijnych. Małą część środków uzyskaliśmy z crowdfundingu. Lwią część zainwestował Adam.

Tym bardziej ciekawi mnie w takim razie wasza motywacja. Weronikę jako aktywistkę rozumiem. Ty, Adamie, pracowałeś dla chyba wszystkich mainstreamowych mediów, jesteś muzykiem i aktorem, pamiętam cię z polskich seriali jak „U Pana Boga w ogródku”. Jesteś również autorem popularnych dokumentów, reportaży i programów TV: takich jak Persona, Ścieżkami Marleya czy Łossskot. Sam piszesz, reżyserujesz, montujesz i produkujesz. Jak Weronice udało się przekonać cię do tego pomysłu?

 A.D. Nie przekonywała długo. Kryzys końca poprzedniej dekady odbił się wyraźnym echem również na mediach. Czułem, jak dookoła wzbiera fala chciwości, hipokryzji i szaleństwa i chciałem zrobić coś, co by miało odczuwalny, pozytywny impakt. Cieszę się oczywiście ogromnie na wzrost niezależnych mediów i opinii w internecie. Niestety, ze świecą szukać pozytywnej oceny ruchów ekologicznych przez media prawicowe i moim zdaniem zupełnie niepotrzebnie utrwala się jakiś staroświecki przesąd. W Europie już ponad 2500 spółdzielni energetycznych robi po prostu biznes na OZE. Ludzie z różnych grup społecznych i orientacji politycznych biorą udział we wspólnym przedsięwzięciu. Jeśli w dzisiejszych czasach komuś jeszcze trudno dostrzec negatywny wpływ człowieka na zmiany klimatu, to może warto spojrzeć wyłącznie przez pryzmat pieniędzy? O tym również jest ten film.

W.B. Obserwowaliśmy reakcje na zmiany klimatu w mediach. I odnieśliśmy wrażenie, że jest taka postawa dziennikarzy, że „skoro jestem po tej stronie, a moja strona nie uznaje wpływu człowieka na zmiany klimatu, to ja też będę nie uznawał”. Powiedzmy wyraźnie, że nie ma już żadnej dużej czy poważnej organizacji naukowej na świecie, która by kwestionowała wpływ człowieka na zmiany klimatu. Im szybciej wspólnie weźmiemy za to odpowiedzialność, tym lepiej dla nas i dla naszych dzieci, to powinno być oczywiste.

A jak kooperatywy społeczne mogą wpłynąć na zmiany klimatu?

 A.D. Przede wszystkim tym, że angażują się w produkcję energii pochodzącą ze źródeł odnawialnych. Paliwa kopalne wymieniane są na energię pochodzącą ze słońca, wiatru, energii Ziemi, wody, też biogazu jako uzupełnienie i zabezpieczenie ciągłości produkcji energii. Są oczywiście różne warunki geopolityczne i różne tendencje. I jeśli nawet ktoś krytycznie oceni polskie warunki słoneczne czy wiatrowe, z pewnością nie powinien mieć problemu ze znalezieniem przestrzeni do zalesienia czy uprawy, biogazownie wydają się być sensowne. A ceny instalacji OZE z roku na rok spadają. I, jak powiedział nasz znajomy energetyk z Wielkiej Brytanii, Howard Johns, badacz ruchu wspólnot energii na świecie: „Kto pierwszy, ten lepszy”.

 Mamy to do siebie, że nie lubimy być ograniczani. Nie lubimy, gdy ktoś nam mówi „Musisz zużywać teraz mniej, bo mamy efekt cieplarniany”. Słysząc tylko to, ludzie nie będą skłonni, żeby coś zmienić. A jeśli zaproponuje się im zamianę źródła energii na „czystsze”, to będą bardziej skłonni do takiej zmiany?

 A.D. Bardzo urzekła mnie prosta filozofia naszych rozmówców: „Nie można człowiekowi ciągle mówić NIE”, bo cię nie będzie lubił, a jeśli nie będzie cię lubił, to nie osiągniesz swojego celu. Ich postawa pokazuje, że z ludźmi trzeba rozmawiać, szanować ich stanowisko.

 W.B. I trzeba im pokazać, że mogą na tym zarobić. W zależności od obowiązującego prawa może być to od 4 proc. dywidendy od udziału w spółdzielni. Ale wszyscy mówią, że nie ten zysk jest najważniejszy.

 A.D. W naszym filmie jest kilku „purystów”, którzy robili to dla idei, ale większość zdecydowanie głosiła, że przekonały ich pieniądze. To, jak się okazuje, najlepszy argument, ale nie do końca. Zostaliśmy pewnego razu zaproszeni na grilla organizowanego przez jedną z kooperatyw w Wielkiej Brytanii. Ludzie nie rozmawiali tam o OZE. Spotkali się, żeby porozmawiać o sobie, o życiu, o drobiazgach. I to było przyjemne. Robiąc ten film, pomyślałem, że może OZE to tylko pretekst. Jesteśmy w życiu samotni, przytłoczeni tym, że nie mamy na nic wpływu. Myślę, że spotkanie kogoś, komu można zaufać i jeszcze zrobić w dobrej sprawie dobry biznes, musi przyjemnie relaksować. Zwłaszcza na wsiach czy w małych miasteczkach, gdzie wszyscy się znają. Widziałem już w Polsce zadowolonych producentów i konsumentów swojej czystej energii, którzy nie mogli oderwać wzroku od licznika w telefonie komórkowym, który im mówił, ile właśnie oszczędzają pieniędzy.

 Przypomina mi się scena z waszego filmu, gdy przedstawiciel kooperatywy energetycznej z Wielkiej Brytanii opowiadał o tym, że gdy na początku byli małą inicjatywą, byli wspierani przez państwo, a gdy okazało się, że odnieśli sukces, coraz więcej osób się do nich przyłącza i że stają się znaczącym podmiotem, prawie że równorzędnym z firmami energetycznymi, to nagle zaczęły mnożyć się różne trudności i formalności ze strony władz.

 A.D. Te małe podmioty, o których mówisz: małe firmy, spółdzielnie, trzy lata temu zabrały 20 proc. rynku w Wielkiej Brytanii tzw. Wielkiej Szóstce – wielkim korporacjom energetycznym. W wielu przypadkach promocja tej działalności odbywa się wyłącznie drogą ustną. Niektórzy obawiają się, jakby to powiedzieć, że zbyt „drapieżna” obywatelska energetyka rozproszona będzie nie w smak interesom rządowym czy korporacyjnym.

 To może brzmieć dla niektórych jak oksymoron: „drapieżna społeczna energetyka”. Dotychczas używało się tego określenia raczej w stosunku do wielkich korporacji działających poza społeczną kontrolą.

 A.D. Likwidowane są ułatwienia i zachęty do zakładania spółdzielni energetycznych jak np. taryfy gwarantowane. Niektórzy boją się mówić szerzej o swojej aktywności, bo obawiają się, że wydarzy się coś, co uderzy w ich działalność. Rozwijają promocję działalności drogą ustną.

W.B. Boją się również stracić pozytywny wizerunek. Pozyskanie sojuszników czy sympatyków bywa trudne. Niektórzy na początku swojej aktywności chodzą po domach, namawiając do przyłączenia się.

Czy to jest największe wyzwanie dla kooperatyw – prawo, które łatwo może zostać zmienione?

A.D. Te zagrożenia dla spółdzielni wydają się być realne. Dla jednej z kooperatyw w Hiszpanii, Som Energia, którą odwiedziliśmy, wyzwaniem był wprowadzony przez władze podatek od słońca. Brzmi absurdalnie prawda? Zmusiło ją to do zmiany sposobu finansowania swojej działalności. Świadomość się powoli zmienia i rządy krajów europejskich coraz częściej dostrzegają interes w źródłach energii odnawialnej. Wielu prowadzi wyścig o pierwszeństwo w inwestycjach czy zasięgu.

 Kooperatywy energetyczne to niewątpliwie coś pozytywnego, jednak system energetyczny, który składałby się z samych kooperatyw, wydaje się utopią. Jak znaleźć balans?

 A.D. Na pewno w regulacjach. W jawnej i uczciwej debacie. Z postawą ułatwiającą dotarcie i wytłumaczenie. Zazwyczaj dowiadujemy się o podwyżkach cen albo o zmianie warunków umowy z operatorem, która będzie obowiązywała przez wiele lat i nie mamy specjalnie alternatywy. Tu nie ma świadomości społecznej. A w mętnej wodzie…

 W.B. Gdy obserwujemy dyskurs w tej dziedzinie, widzimy tylko dwie dominujące strony. Często upraszcza się dyskusję do wyboru między wolnym rynkiem z całkowitą deregulacją i liberalizacją rynku a silną ingerencją i uczestnictwem organów państwowych w gospodarce: tylko własność prywatna albo tylko państwowa. Jak się zagłębisz w teorię i przykłady z historii, to idee wolnego rynku też zakładają regulacje, a całkowita własność państwa to jest przecież komunizm czy totalitaryzm. Nie ma wspólnej debaty, ludzie są okopani w swoich przekonaniach.

 Czy obu tych podejść nie łączy centralizacja energetyki?

 A.D. Panuje przekonanie, że energetyka to tak poważna sprawa, że muszą nią zarządzać albo wielkie firmy, albo państwo. Członek greckiej kooperatywy, która chce zapewnić niezależność energetyczną na wyspie Sifnos, powiedział nam: „Bardzo trudno mieszkańcom zrozumieć, że mała grupa ludzi może wytwarzać energię dla całej wyspy”. Z drugiej strony, ludzie mówią, że wielkie korporacje są bezduszne itp.

W.B. W filmie pokazujemy, że jedna z tych spółdzielni w Anglii też już wygląda jak korporacja, ale – jak mówią – siedem zasad spółdzielczości chroni humanizm tego przedsięwzięcia. To m.in. członkostwo dostępne dla wszystkich, ustrój demokratyczny (1 członek – 1 głos), ograniczone oprocentowanie udziałów, podział nadwyżki proporcjonalnie do obrotów ze spółdzielnią̨, neutralność́ religijna i polityczna, prowadzenie, obok działalności gospodarczej, także działalności edukacyjnej. Gdy mówimy o prawach pracowniczych czy ochronie środowiska, nie musimy tego od razu wiązać z komunizmem, centralizacją i jakimiś rozwiązaniami, które się nam nie sprawdziły, tylko możemy szukać rozwiązań, mówiąc, że przedsiębiorczy człowiek czy ludzki biznes jest w porządku.

W „Human Energy” pokazujecie kooperatywy z różnych części Europy, ale nie ma żadnej kooperatywy z Polski?

 W.B. Pierwsza polska spółdzielnia tego typu – „Nasza energia” – została założona w moich rodzinnych stronach w Zamościu już w 2014. Udało nam się spotkać z liderem. Rozmowa wydawała się bardzo owocna. Chcieliśmy przedstawić w formie animacji jego ambitne plany dotyczące zbudowania sieci biogazowni w kilku sąsiadujących gminach. Widać było, że człowiek ma wiedzę, ale kontakt nam się urwał. Potem poszliśmy na konferencję energetyki obywatelskiej w Polsce, gdzie go spotkaliśmy. Podczas jego wystąpienia, Lutz Ribbe, niemiecki ekspert ds. zrównoważonego rozwoju, zarzucił mu, że jego inicjatywa nie jest społeczna, bo jej uczestnikami są firmy, a nie zwykli obywatele. Po wprowadzeniu w 2016 do ustawy o OZE pojęcia klastrów ruszyło się w tym kierunku, ale spółdzielnie energetyczne, zapisane w ustawie, nadal nie były popularne.

A.D. Lider tejże spółdzielni odpowiedział na ten zarzut, że do inicjatywy przyjmowane są te podmioty, które chcą wziąć udział i że ciężko jest mu trafić do „zwykłego człowieka”. Chodzi o to, że ten „zwykły człowiek” po prostu nie ufa. Jesteśmy narodem postkomunistycznym, odartym z zaufania społecznego. Zapędzeni w kozi róg potrafimy długo i bezmyślnie warczeć na siebie. A biznesmeni potrafią takie inicjatywy dobrze wycenić. Ich kalkulacja i decyzja jest szybsza.

 Wbiło mi się w pamięć z waszego filmu również, jeśli dobrze pamiętam, jak jeden z założycieli duńskiej kooperatywy wspominał rozmowę z jednym z polskich polityków podczas jakiejś konferencji.

 A.D. Tak. Erik Christiansen z Middelgrunden w Kopenhadze zapytał wysoko postawionego polskiego polityka: „Jak Ci się podobają nasze instalacje wiatrowe? Że my, mieszkańcy Kopenhagi zainwestowaliśmy dużo pieniędzy i turbiny wiatrowe są teraz pod naszą kontrolą?”. I polski polityk odpowiedział, że: „W Polsce to się nigdy nie wydarzy, bo Polacy nie wiedzą, jak to robić”. Duńczyka zabolała taka prawdziwie lekceważąca postawa reprezentanta narodu. Polacy mają świetną tradycję spółdzielczą, w pewnym sensie pionierską.

Czy w tym kontekście spotykaliście się z jakimiś trudnościami przy tworzeniu filmu i jego dystrybucji?

 W.B. Cały czas się z tym spotykamy. Dużo ludzi odmawiało nam udzielenia wywiadów, gdy chcieliśmy zdobyć opinie ekspertów, a teraz niezwykle trudno jest się przebić z przekazem. Jak już obejrzą film, to jest dobrze i mamy o czym rozmawiać. Pomaga zainteresowanie festiwali filmowych i zdobyte nagrody, jak Best Activism Film, Impact Doc Award czy Best Cinematography. Na polskiej premierze filmu ostatniego dnia COP24 w Katowicach po pokazie wstała z widowni kobieta z RPA i powiedziała, że był to dla niej najciekawszy panel na całej imprezie. Na tej premierze był Radosław Wroński, który dwa miesiące później przez fundację zorganizował pokaz naszego filmu. I pierwszy chyba raz to mieszkańcy wypowiadali się na Radzie Miasta Krakowa za wsparciem idei spółdzielni i klastra energii. Chcielibyśmy i ciągle próbujemy dotrzeć do wszystkich ludzi…

 A.D. Energetyka rozproszona i odnawialna to piekielnie niewygodny temat. Kto powie, że wyłącznie do niego należy słońce, wiatr lub fala? I dlaczego zwykli ludzie z tych zasobów mają nie korzystać? Albert Jansen, specjalista od planowania energii wiatrowej w Holandii, powiedział, że są tylko dwa podejścia do OZE: albo jest to szansa dla przyszłych pokoleń… albo widzą w tym diabła. (śmiech) Rozumiem dyskusje niuansowe pt. turbina stoi bliżej lub dalej domostwa czy od brzegu, ale ogólnie rzecz biorąc, powinno leżeć w naszym interesie, żeby: płacić mniejsze rachunki, zlikwidować ubóstwo energetyczne i zjawiska takie jak palenie krzesłami w piecach.

W.B. W Polsce duże farmy wiatrowe są głównie własnością firm zagranicznych. Dlaczego my, Polacy, nie mamy z odnawialnej energii czerpać korzyści?

A.D. Pozyskiwanie energii powinno odbywać się przede wszystkim w bezpieczny sposób i w miarę potrzeb, lokalnie. Poprzez nasz film zwracamy uwagę, że zaczyna się „od dołu”, od sąsiada, od klatki schodowej, od okolicznych domków.

Pojawia się też tutaj ten wymiar socjologiczny, ta „socjologiczna wartość dodana”, ponieważ – jak wynika z Waszego filmu – ci ludzie z kooperatyw zaczynają tworzyć autentyczną społeczność.

 A.D. Wytwarza się „ludzka energia”. Możesz dostać o wiele więcej, niż ci się wydaje. Ale nie będę więcej zdradzał. Zapraszam do obejrzenia filmu.

 Jakie są wasze dalsze plany?

 A.D. Mamy nowe pomysły na kolejne niewygodne filmy. (śmiech) I pracujemy od jakiegoś czasu nad projektem energetycznego Dekalogu.

 Trzymam kciuki za dystrybucję filmu w Polsce. Dziękuję za rozmowę.

 Chcesz wiedzieć więcej? Dlatego czytaj Magazyn Biomasa. W internecie za darmo:

Całe wydanie znajdziesz też tutaj. Dlatego kliknij!

 

Film „Ludzka Energia” jest dostępny na stronie www.humanenergy.in
Autorka: Ewa Dryjańska
Newsletter

Newsletter

Bądź na bieżąco z branżą OZE