Ustawa o elektromobilności spędza sen z powiek gminom? W myśl ustawy gminy i powiaty powyżej 50 tys.  mieszkańców powinny mieć we flocie użytkowanych pojazdów 10 proc. samochodów elektrycznych. Niektóre miasta  już alarmują, że to warunki nie do spełnienia. Inne kupują rekordowe liczby autobusów elektrycznych. Radni z  Wrocławia postanowili zaś „elektryki”… wypożyczyć, by spełnić warunek ustawowy.

Próg 10 procent do 2020 roku dotyczy też świadczenia usługi komunikacji miejskiej oraz innych zadań własnych  gminy. Docelowo do 2025 roku co najmniej 30 proc. pojazdów w miastach ma być zerolub niskoemisyjne. Ponadto  gminy mają rozwijać infrastrukturę do ładowania pojazdów elektrycznych.

Reklama

Ustawa to część walki ze wszechobecnym w naszych miastach smogiem. Od lat polskie miasta biją rekordy  przekroczenia norm, a w okresie zimowym wręcz zakazuje się wychodzenia z domu. Jednym z elementów poprawy  tej sytuacji ma być wymiana taboru samochodowego na ten przyjazny środowisku.

Miasta z możliwościami

Tu miasta mają dość szeroką gamę możliwości. Począwszy od zakupu autobusów elektrycznych (lub niskoemisyjnych), poprzez wymianę floty w urzędach na niskoemisyjną, czy carshering. Niektóre z mniejszych gmin,  niejako „ratując się”, kupują zaś autobusy napędzane gazem (są one traktowane jako niskoemisyjne).

Wszystkie te środki transportu to niemały wydatek. Niełatwym przedsięwzięciem będzie ponadto zbudowanie odpowiedniej infrastruktury, choćby stacji ładownia pojazdów elektrycznych. Dlatego trudno się dziwić, że niektórzy  mają obawy co do sensowności tak szybkich zmian. Choćby samorządowcy z Górnośląsko- Zagłębiowskiej Metropolii postulujący o zmianę zapisów ustawy o elektromobilności i paliwach alternatywnych. Chcą oni porozumienia z  innymi władzami gmin i utworzenia lobby, które wymusi złagodzenie norm narzuconych przez ustawę.

Stacje ładowania

Stacje ładowania – problemem przepisy Samorządowcy obawiają się, że nie tylko finanse mogą być przeszkodą.  Także mała dostępność na rynku odpowiednich samochodów czy olbrzymie problemy legislacyjne w zakresie  pozwoleń na budowę infrastruktury dla stacji ładowania. Przepisy i procedury prawne trwają w tym przypadku w  Polsce niezwykle długo. Bywa, że od złożenia wniosku do otrzymania stosownych zezwoleń mija 18 miesięcy. To  skutecznie zniechęca potencjalnych inwestorów, a gminom dostarcza dodatkowych problemów.

– To rzeczywiście jedna z podstawowych rzeczy, która musi się zmienić – przyznaje Maciej Mazur, dyrektor  zarządzający Polskiego Stowarzyszenia Paliw Alternatywnych. – Wystarczy sobie wyobrazić, że podobna procedura w  Skandynawii trwa zaledwie 14 dni. To jedna z kilku barier, które hamują rozwój elektromobilności w Polsce.

Eksperci zwracają uwagę także na fakt, że stacje ładowania będą musiały znacząco się różnić od „tradycyjnych stacji  benzynowych”. Czas ładowania pojazdu będzie znacznie dłuższy, a cała operacja nie będzie odbywała się na zasadzie  „podjeżdżam – zalewam bak – odjeżdżam”.

To tylko fragment artykułu. Cały przeczytasz w Magazynie Biomasa. W internecie za darmo!

Tekst: Rafał Wąsowicz
Zdjęcie: pixabay.com
Newsletter

Newsletter

Bądź na bieżąco z branżą OZE