Biometan po duńsku – czystość, wygoda i brak awarii. Choć w Polsce rynek biometanu dopiero się buduje, w Europie od lat to źródło odnawialnego gazu, który trafia do sieci. Nie inaczej jest w Danii, gdzie działa ok. 150 biogazowni, z których większość jest nastawiona na produkcję biometanu. Dzięki uprzejmości firmy Lundsby Biogas mieliśmy okazję zwiedzić jedną z nich.
Tekst: Maciej Roik
Zdjęcie: pixabay.com
Właścicielami Madsen Bioenergi są trzej bracia. To cała obsada instalacji, która rocznie produkuje ok. 5 mln Nm3 biometanu i jest zasilana 200 tys. t substratu rocznie. W większości to gnojowica. Duńska biogazownia na stałe współpracuje z 22 producentami rolnymi. To od nich zabiera gnojowicę, która wraca na pola po przerobieniu w fermentorach. Dziennie trafia tam czternaście 40-tonowych samochodów.
To jednak nie jedyny substrat. Aby osiągnąć jak najlepsze wyniki produkcji, właściciele stale eksperymentują. Wśród dodatków do gnojowicy, pojawia się kukurydza, pulpa ziemniaczana, ziarna, a także resztki z mleczarni. Odpowiednie proporcje (ok. 10–15 proc.) sprawiają, że proces fermentacji biogazowej przebiega bez najmniejszych kłopotów.
Wszystko trafia do podajnika, z którego substrat jest podawany do zbiornika, w którym miesza się go z gnojowicą.
– Gdy zaczynałem produkcję biometanu, osiągałem tylko 50 procent tego, co udaje mi się uzyskać dzisiaj – podkreśla Boe Madsen, współwłaściciel biometanowni. – Odpowiednie dobranie substratu i następnie optymalizacja pracy wszystkich elementów trwa miesiącami, ale nam w efekcie udało się osiągnąć rewelacyjne wyniki.
Najważniejsza jest kontrola
Co ważne, dobrze zaprojektowana i wykonana instalacja do produkcji biometanu nie wymaga zatrudniania dużej liczby pracowników. Tę zbudowaną przez Lundsby Biogas w Spøttrup prowadzi trzech braci, którzy posiłkują się wyłącznie zewnętrznym transportem gnojowicy.
– Tu wszystko odbywa się automatycznie. Co więcej, mamy stały podgląd wszystkich etapów produkcji – mówi Boe Madsen, wskazując na ekran monitora. – Nawet jak pojawi się alarm, nie zawsze jest potrzeba natychmiastowej interwencji. Każdy ma odpowiedni kolor, który sugeruje, czy interwencja powinna być natychmiastowa, czy nie. Większość z naprawdę niewielu kłopotów można spokojnie rozwiązać dopiero po normalnym porannym przyjściu do pracy – dodaje.