Branża pelletowa nie ukrywa – w tym roku bardzo szybko zamknęły się rynki zachodnie, a w kraju trwają zmiany właścicielskie wielu zakładów. Pellet zalega w magazynach, a ceny są niekorzystne. Z drugiej strony swój „złoty wiek’’ przeżywają firmy produkujące pelleciarki. Bywa, że na kompletną linię produkcyjną trzeba czekać nawet ponad pół roku.
Sprzedażowe portale internetowe, podobnie jak magazyny producentów i dystrybutorów, pełne są pelletu. Paletę tego ekologicznego paliwa można kupić już nawet za ok. 650 zł netto (ok. 800 zł brutto), a zdarzają się także bardziej korzystne okazje. Jedynie duzi producenci, o uznanej na rynku jakości produktu, oferujący pellet certyfikowany, trzymają ceny na poziomie nawet 1100 zł brutto/tona.
Wydaje się, że rynek zbytu i producenci przygotowani byli raczej na dłuższą zimę i większe zainteresowanie tym ekopaliwem. Tymczasem najbardziej chłonny rynek Włoch już w styczniu zamknął się na import granulatu z Polski. Wynika to także z faktu, że odbiorca włoski rzadko dokonuje zakupów ad hoc. Wciąż pojawiają się jednak chętni z Grecji, Niemiec, Austrii, Belgii czy Francji.
Sprawdź: Wszystko, co musisz wiedzieć o pellecie
Francuzi, Niemcy czy Austriacy preferują pellet z drewna drzew iglastych, a mieszkańcy Niderlandów poszukują przede wszystkim pelletu z drzew liściastych. Kto ma, niech sprzedaje, bo na rodzimym rynku na razie trwa robienie zapasów i oczekiwanie na klienta. Ten zapewne pojawi się już niedługo. W ubiegłym roku „zakupowy szał” na pellet, jak informowali nas producenci, rozpoczął się już latem.
Rynkiem steruje klient i duzi producenci?
Polski, indywidualny odbiorca pelletu jest nieprzewidywalny – twierdzą przedsiębiorcy. Zupełnie inaczej niż włoski, który zabezpiecza dostępność opału na długo przed zimą – czyli wtedy, gdy jest on najtańszy. Czekanie na ostatnią chwilę z zakupem granulatu oznacza nie tylko wyższe koszty, ale także jego mniejszą dostępność. W Polsce mieliśmy już taką sytuację, że pod koniec zimy pellet był towarem deficytowym.
Przyczyniły się do tego m.in. brak surowca, silne mrozy i opady śniegu, które paraliżowały transport. W takich sytuacjach pierwszeństwo mieli duzi odbiorcy.