Zbliża się wrzesień, a z nim kolejna nowela naszej ulubionej ustawy. Ministerstwo Energii faktycznie dąży do wieczności z jej odnawianiem. Panowie z Placu Trzech Krzyży i Żurawiej mają chyba niespożyte siły, których nam niestety brak, a i nasza cierpliwość dawno została wyczerpana.
Czy są jakieś szanse dla naszej branży? Czy ktoś jeszcze bierze pod uwagę rolę biomasy w miksie energetycznym i w ogóle w całej gospodarce? Poprzednia organizacja ministerstw z brakiem jednoznacznego centrum zarządzania energetyką nie była dobrym rozwiązaniem. Cała odpowiedzialność i decyzyjność rozmywała się gdzieś pomiędzy resortami, a efektem była bezczynność. Z nową organizacją rządu i powołaniem Ministerstwa Energii wiązałem spore nadzieje. Ale znów jest to „ale”. W moim odczuciu wszelkie działania skoncentrowane zostały na sprawach stricte energetycznych i brakuje nieco szerszego podejścia, które sytuuje energetykę w całym gospodarczym organizmie kraju. Rozpatrywanie wielu kwestii, ograniczając je jedynie do podwórka energetycznego, jest równie błędne, jak rozmywanie energetyki pomiędzy resorty. Poważne obawy budzi w zasadzie wciąż prezentowane oszczędnościowe podejście do kwestii naszych zobowiązań roku 2020 i w ogóle redukcji emisji. Obecnie panująca sytuacja skłania do wysnuwania może nieco spiskowych, ale niestety prawdopodobnych teorii o planach naszego rządu w stosunku do OZE. Przy tak wyznaczonym poziomie obowiązku zgromadzony zapas zielonych certyfikatów pozwala na przeprowadzenia polityki dość wygodnej i oszczędnej w kosztach dla rządu niemal do końca 2020 r.
Pozostawanie bez żadnej reakcji w kwestii zielonych certyfikatów jest jednym z elementów tej strategii „OZE na niby”. Drugi to zminimalizowanie wolumenu zamówień na energię w aukcjach, a trzeci – wystawienie do aukcji zapotrzebowania na energię jedynie z nowych instalacji. Taka polityka pozwala na wywiązanie się z obowiązku w oparciu o zapas certyfikatów oraz o bieżącą produkcję generacji wiatrowej, wodnej, biomasowej (biogazownie i niektóre instalacje dedykowane), przy minimalnych kosztach i akceptacji Komisji Europejskiej. Rozliczając w ten sposób obowiązek wytwarzania energii z OZE wystarczy ustanowić bardzo skromny wolumen do aukcji, a jak wyznaczy się go jedynie dla nowych instalacji, to koszty zostaną odwleczone o kolejne lata. Księgowi mogą się mocno ucieszyć.
Ta „niby strategia” może być kusząca, ale na pewno jest dla nas wszystkich bardzo niebezpieczna. Czy jest ona obiektem rozmyślań w gabinetach przy Placu Trzech Krzyży? Mam nadzieję, że nie, bo realizacja tej polityki wywróciłaby całe OZE do góry nogami (poza wiatrakami, które zmieniłyby jedynie właścicieli).
Zakładam zupełnie inny scenariusz, który opieram o wielokrotne deklaracje ministrów Tchórzewskiego oraz Piotrowskiego. Źródła stabilne, biomasa, krajowy rynek, synergia działań, lokalność i zrównoważony rozwój. Realizując te założenia jednoznacznie wyłania się obraz polityki opartej o system aukcyjny i realnie poważne wolumeny. Dla instalacji biomasowych istniejących widzę dobre rozwiązanie w skróceniu okresu gwarancji z 15 do 5 lat, co pozwoliłoby na spokojniejszą realizację działania i zapewniło (wbrew pozorom) większe bezpieczeństwo. Mam nadzieję, że podobne zdanie będzie miała energetyka i taka opcja pozwoli na utrzymanie całej gałęzi biomasy przy życiu, a przy okazji realizując obowiązek i respektując wcześniejsze deklaracje naszych ministrów. Czekamy więc z niecierpliwością, panie ministrze, na przyszłoroczne aukcje i mamy nadzieję na znaczące wolumeny dla biomasy dla instalacji istniejących na okres 5 lat.
Felieton ukazał się w „Magazynie Biomasa”, wydanie wrzesień 2016 r.
Newsletter
Bądź na bieżąco z branżą OZE