W lubuskich Różankach ludzie cieszą się, że dzięki ich protestom nie powstanie biogazownia. Biogazu nie chce także Sielsk Biskupi (świętokrzyskie) i Drezdenko (lubuskie). W przeciwieństwie do mieszkańców Boleszyna (warmińsko-mazurskie) i Sieńska (lubuskie), którzy z biogazowni są zadowoleni.

Podobne przykłady można mnożyć. Co sprawia, że biogazownie budzą tak skrajne emocje, że w Polsce z takim trudem się przebijają? W Niemczech jest ich blisko 11 tys., powyżej 500 instalacji mają nie tylko Francuzi czy Włosi, ale i niewielkie Czechy. Biogazownie produkują „zieloną” energię, chronią środowisko i… nasze portfele. Jak można przekonać do nich lokalne społeczności?

Reklama

– Tylko dobrymi przykładami – twierdzi prof. Jacek Dach z Instytutu Inżynierii Biosystemów Uniwersytetu Przyrodniczego w Poznaniu.

– Ostatnio na konsultacjach społecznych w Suchowoli spytałem, ile osób widziało kiedyś biogazownię – wspomina Przemysław Krawczyk, wiceprezes agriKomp Polska, firmy stawiającej biogazownie rolnicze. – Okazało się, że na ok. 200 uczestników tylko trzech. I tych trzech było za inwestycją… Mieszkańcy nie byli zainteresowani wycieczką do działającej w podlaskim Michałowie biogazowni.

Siła protestu a radość z ciepła

W Różankach protestowano jak tylko się da – w maskach przeciwgazowych, z transparentami, blokując drogi. Sama gmina rozpoczęła prace nad planem przestrzennym uniemożliwiającym budowę biogazowni. Gdy inwestor się wycofał z planowanej inwestycji, mieszkańcy przyjęli to z radością. Wójt Kłodawy, Anna Mołodciak, napisała w październiku 2019 roku na Facebooku: „Nasze wspólne działania i obawy dotyczące tego przedsięwzięcia spowodowały wycofanie wniosku…”.

W Drezdenku trwa właśnie akcja zbierania podpisów pod petycją przeciw budowie biogazowni. „Przyroda przegrywa z chciwością człowieka. Człowiek przegrywa z beznamiętną technologią” – czytamy. I że biogazownia emituje fetor nieznośny dla ludzi i zwierząt.


Tymczasem zupełnie inaczej na biogazownię patrzą mieszkańcy Sieńska. Uruchomił ją (moc 400 kW) w 2016 roku Remigiusz Darmach, rolnik zajmujący się produkcją mleka i gospodarujący na 800 hektarach. To było jego marzenie, podpatrzone podczas pobytu w Niemczech. Darmach wykorzystuje obornik pochodzący od stada krów i przetwarza go w ciepło, którym dzieli się z mieszkańcami wsi (za ogrzewanie bez ograniczeń i ciepłą wodę płacą rocznie średnio 600 złotych). A poferment z biogazowni staje się wartościowym i ekologicznym nawozem, który nie śmierdzi jak obornik i gnojowica, lecz posiada neutralny zapach ziemi ogrodowej rozpuszczonej w wodzie. No i kominy w Sieńsku już nie dymią, tylko rury są ciepłe.

– Z powstaniem biogazowni poszło u mnie gładko – mówi Remigiusz Darmach. – Wszystko zależy od tego, jak przedsiębiorca potrafi dogadać się z ludźmi.

Na pewno u wielu z 25 rodzin przeważył argument ekonomiczny, w postaci półdarmowego ogrzewania. Pomyśleli być może, że nawet jak trochę pośmierdzi, to jednak warto. Teraz jednak wszyscy przekonali się, że nie ma żadnego smrodu.

Jest fetor, czy go nie ma?

– Na konsultacje często przychodzą „najmądrzejsi”, naładowani głupstwami z internetu, często z wydrukami – opowiada prof. Jacek Dach. – W wielu takich spotkaniach brałem udział zapraszany jako ekspert Uniwersytetu Przyrodniczego w Poznaniu. Zdarzało się, że atakowano mnie, że inwestor mnie „kupił”, gdy opowiadałem o korzyściach płynących z budowy biogazowni. Radziłem, by od razu przeprosili, bo zwrócę się do prawników uczelni. To czasami skutkowało, ale i tak najbardziej zapalczywi uczestnicy nie przyjmowali żadnych argumentów, wiedzieli swoje… Dlatego najskuteczniejsze wydaje mi się zabranie mieszkańców do dobrze działającej i zarządzanej biogazowni.

To tylko fragment artykułu. Cały przeczytasz w Magazynie Biomasa. ZA DARMO! Sprawdź:

Całe wydanie znajdziesz też tutaj. Dlatego kliknij i sprawdź!

Tekst: Kamilla Placko-Wozińska
Zdjęcie: Janusz Świdurski, Fotorealizacje.pl
Newsletter

Newsletter

Bądź na bieżąco z branżą OZE