Raba Wyżna, Turów, Sielec Biskupi, Targamin, Domaszkowice, Nowa Chełmża – to tylko kilka z kilkudziesięciu miejscowości w Polsce, których mieszkańcy oprotestowują budowę biogazowni. Boją się inwazji szczurów, insektów, fetoru, obawiają się o rozjeżdżenie dróg i niebezpieczeństwo wybuchu instalacji. Czy słusznie?

Reklama

Do czego prowadzą protesty?

Trudno przy pomocy argumentów walczyć z emocjami, bo to głównie one dochodzą do głosu podczas tego typu protestów. Gdy rozemocjonowany tłum krzyczy, skanduje, wymachuje transparentami, to już jest za późno na działanie i merytoryczną dyskusję. Decyzja zapadła. Biogazowni nie będzie. Chyba że inwestor jest niezwykle zdeterminowany, ma czas, ma pieniądze i będzie walczył do końca. Do tego jednak trzeba mieć stalowe nerwy.

Protesty są efektem długoletnich zaniedbań ze strony osób, które miały okazję zarządzać resortami związanymi z rolnictwem, klimatem, energetyką, technologiami. Wśród wielu dyskusji, decyzji, ustaw i rozporządzeń zabrakło zdecydowanej postawy probiogazowej. Potencjalni i najbardziej wiarygodni lobbyści w tym temacie nie mieli czasu na działania, bo akurat rozbudowywali obory, kurniki, robili zasiewy, zbierali plony. W gospodarstwie zawsze jest co robić. Każdego dnia wydarza się coś nieprzewidywanego. A jeszcze umowy z dostawcami, z odbiorcami. A do Warszawy, a nawet do Biur Poselskich w terenie zazwyczaj daleko. 

Dlatego teraz producenci rolni, którzy chcieliby postawić biogazownię czy biometanownię, by produkować żywność zgodnie z wytycznymi, by utylizować odpady i optymalizować koszty funkcjonowania gospodarstwa, muszą mierzyć się z racjami sąsiadów, którzy chcą po prostu wygodnie i bezpiecznie mieszkać – na wsi, z dala od miastowego zgiełku. Trudno się im dziwić. 


Kongres Biogazu – zarejestruj się!


Co dla producentów żywności oznacza brak biogazowni?

Jednak konsekwencje tego, że biogazowni w Polsce wciąż jest za mało, mogą okazać się przede wszystkim kosztowne. Pierwszymi, których to uderzy po kieszeni będą właśnie producenci żywności. To ich produkty obarczone będą śladem węglowym i oznaczone symbolem wskazującym na to, że nie powstały w sposób zrównoważony. Na pewno nie znajdą nabywców na Zachodzie Europy. Warto w tym miejscu przypomnieć, że Polska jest 4. w UE producentem żywności. Dane Ministerstwa Rolnictwa i Rozwoju Wsi:

Do krajów UE w 2023 r. eksportowaliśmy głównie:

  • mięso i jego przetwory inne niż drobiowe (eksport o wartości 4,2 mld euro);
  • mięso drobiowe (3,1 mld euro);
  • pieczywo i wyroby piekarnicze (2,8 mld euro);
  • ryby i ich przetwory (2,6 mld euro);
  • paszę dla zwierząt (2,4 mld euro);
  • produkty mleczarskie (2,2 mld euro);
  • ziarno zbóż i wyroby cukiernicze (po 2,1 mld euro).

Do krajów pozaunijnych w 2023 r. eksportowaliśmy przede wszystkim:

  • pszenicę (eksport o wartości 4,7 mln ton, 1,2 mld euro);
  • produkty mleczne (1,1 mld euro);
  • mięso drobiowe (961 mln euro);
  • pieczywo i wyroby piekarnicze (937 mln euro);
  • wyroby tytoniowe (821 mln euro);
  • czekoladę i wyroby czekoladowe (798 mln euro).

Największymi w 2023 r. odbiorcami artykułów rolno-spożywczych z Polski na rynku unijnym były:

  • Niemcy (od lat główny partner handlowy Polski) – eksport o wartości 13,3 mld euro, o 11 proc. więcej niż w 2022 r.;
  • Niderlandy – 3,2 mld euro;
  • Francja – 3 mld euro;
  • Włochy – 2,5 mld euro;
  • Czechy – 2,4 mld euro.

Jednak wkrótce statystyki te mogą wyglądać dużo gorzej. Europejski konsument jest coraz bardziej świadomy kosztów, jakie niesie produkcja rolna i jej wpływu na środowisko. Poszukuje więc produktów przyjaznych środowisku, czyli takich, które powstają w wyniku zrównoważonej produkcji. A w polskich warunkach jedynie biogazownie i biometanownie mogą utylizować odpady z produkcji rolniczej i produkować energię i paliwo.

Jeśli nie powstaną, choćby ze względu na społeczny opór, dany producent będzie musiał oznaczyć swoje produkty powstałe w sposób niezrównoważony. Nie sprzeda swojego produktu w Europie. Polski rynek nie wchłonie powstałej nadwyżki. Jakie mogą być scenariusze tej sytuacji? Na pewno żywność będzie coraz droższa, bo jej uprawa i chów będą coraz kosztowniejsze. A przecież instalacje takie jak biogazownia i biometanownia mogą być dobrym sąsiadem, oferującym nie tylko utylizacje odpadów typu bio, ale też stałe, a więc bezpieczne dostawy energii i gazu, a także miejsca pracy.

I to nie jest bajka – wystarczy odwiedzić kilka prawidłowo działających instalacji, jak np. w Przybrodzie w Wielkopolsce. W przeciwnym razie będziemy musieli zmierzyć się faktycznie ze szczurami, insektami i smrodem – ze stert odpadów, śmieci, rzek ścieków.

Rynek biogazu i biometanu. Czytaj za darmo w internecie!

tekst: Beata Klimczak

zdjęcie: Shutterstock

Newsletter

Newsletter

Bądź na bieżąco z branżą OZE