Ustawa hamuje rozwój branży – uważa Marek Kozłowski z WOODWASTE

Marek Kozłowski, wiceprezes WOODWASTE Sp. z o.o. i prezes Stowarzyszenia Producentów Polska Biomasa opowiada nam o zagrożeniach wynikających z ustawy o Odnawialnych Źródłach Energii, okresie przejściowym i punkcie, w którym dzisiaj znajduje się polski rynek biomasy.

Reklama

Zdaniem Wojciecha Mazurkiewicza, rynek biomasy w Polsce będzie rósł. Podziela pan tę opinię?

Marek Kozłowski: W mojej ocenie rola biomasy w Polsce, w kontekście osiągnięcia celów roku 2020 w zakresie produkcji zielonej energii, jest nie do przecenienia. To wynika z jej charakteru. Biomasa to najtańsza forma produkcji energii z OZE. Jest przewidywalna i łatwa do zaplanowania. Poza tym jest naszym bogactwem narodowym, a jej rynek jest już dobrze ukształtowany. W prosty i łatwy sposób można tę energię włączyć w system bez potrzeby inwestycji. Jest też de facto jedynym substytutem dla energetyki węglowej, która dominuje w Polsce. Biorąc pod uwagę te wszystkie elementy, zdaje się, że odpowiedź nie może brzmieć inaczej niż: tak. Są jednak pewne znaki zapytania.

Co ma pan na myśli?

Marek Kozłowski: Podobnie jak cała branża, najbardziej obawiam się okresu przejściowego, który może powstać po wejściu w życie nowej ustawy o OZE. Dzisiaj jesteśmy w sytuacji legislacyjnej, która od ubiegłego roku się nie zmieniła. Nowa ustawa o OZE ma kontrolować i zapobiegać takim sytuacjom. W znaczny sposób zmienia jednak podejście do produkcji energii zielonej z biomasy. Niestety twórcy ustawy jakby zapomnieli, że mozołem kilkunastu tysięcy przedsiębiorstw, powstał silny rynek biomasy, zarówno drzewnej jak i rolnej. Cały sektor eksploatował blisko 10- mln ton biomasy rocznie i produkował w 2012 roku 8,5 TWh energii zielonej. Nagle w 2013 roku, rynek się załamał.

Rynek zahamował i równocześnie – jeśli tylko była taka możliwość – wstrzymano budowę instalacji biomasowych.

Marek Kozłowski: I nic w tym dziwnego, bo nowa ustawa w dużym stopniu zmienia podejście do roli biomasy w energetyce. Poza działaniami prosumenckimi, wspierane mają być instalacje o mniejszej i średniej wielkości. To problem, bo dzisiaj potencjał rynku jest dla nich za duży. Faktycznie wejście w życie ustawy dopiero uruchomi mechanizm budowania tego typu instalacji, dlatego wsparcie dla istniejących instalacji powinno być odbierane stopniowo. Tym bardziej, że powstanie takich inwestycji, to kwestia kilku lat. To będzie okres patowy i to jego najbardziej powinna obawiać się ta branża. Z reguły producentami biomasy są bowiem małe i średnie przedsiębiorstwa, często firmy rodzinne, które zainwestowały duże pieniądze wspierając się leasingami, kredytami czy dotacjami unijnymi. Oni muszą produkować i sprzedawać, żeby funkcjonować. A kilka lat niepewności, może dla nich oznaczać bankructwo.

Widzi pan jakieś możliwości zagospodarowania biomasy w okresie przejściowym?

Marek Kozłowski: Okres przejściowy powinno się przede wszystkim zbilansować na podstawie istniejącego obecnie rynku i to zarówno po stronie producentów energii OZE, jak i dostawców biomasy. Mając na uwadze, założoną w KPD ścieżkę dojścia do celu roku 2020 uważam, że w najbliższych latach powinno zostać utrzymane wsparcie dla istniejących instalacji, a dopiero te powstające w ramach nowej ustawy OZE stopniowo wypierałyby instalacje stare. Powyższe rozwiązanie pozwoliłoby na pełną kontrole i zachowanie odpowiedniego, wymaganego na poszczególne lata poziomu produkcji energii zielonej. Jest to bardzo ważne ze względów zarówno ekologicznych, ekonomicznych jak również społecznych. Musimy być świadomi faktu, iż fala bankructw spowodowanych załamaniem rynku w 2013 roku miała duży wpływ na postrzeganie tej branży przez społeczeństwo, przedsiębiorców, branże powiązane oraz instytucje finansowe. Obawiam się, że po kolejnym załamaniu rynku jego odbudowa w kontekście celu 2020 będzie wręcz niemożliwa.

Dlaczego obawia się Pan kolejnego załamania rynku?

Marek Kozłowski: Konsekwencją zaproponowanego w projekcie nowej ustawy OZE zachowania np. dla współspalania wsparcia ze współczynnikiem 0,5, będzie bez wątpienia wyłączenie go z produkcji energii zielonej. Od kilku miesięcy cena certyfikatów zielonych utrzymuje się na poziomie od 180,00 do 200,00 PLN, co w opinii analityków rynku jest ich normalną ceną. Jeżeli zastosujemy tu współczynnik 0,5, to mamy realne wsparcie na poziomie 90,00 – 100,00 PLN do MWh, a przecież już w ubiegłym roku doświadczyliśmy wyłączenia instalacji współspalających, gdy ceny certyfikatów spadły poniżej 160,00 PLN. Nie chciałbym tu być postrzegany jako fanatyczny obrońca tak krytykowanego szeroko pojętego współspalania, ale prawdą jest, że odegrało ono znaczącą rolę w budowie polskiego rynku energii zielonej, i w mojej ocenie, ma jeszcze ważną do spełnienia rolę w zachowaniu płynności okresu przejściowego. Pamiętajmy tutaj, że obecny potencjał produkcji OZE na poziomie 15-16 TWh jest jedynie „półmetkiem”, bo wymóg 2020 roku szacowany jest na 34 TWh.

Cytat: Biomasa jest planowalna, sterowalna i stosunkowo tania – uważa Marek Kozłowski

Bez biomasy to się może udać?

Marek Kozłowski: Na pewno zastosowanie każdego innego rozwiązania będzie dużo droższe. Biomasa jest bowiem planowalna, sterowalna i stosunkowo tania. Mamy sieci dystrybucyjne i całą infrastrukturę, która jest niezbędna najpierw do jej pozyskania, a później wykorzystania. Ani wiatr, ani fotowoltaika nie są w stanie tych elementów zapewnić. Tak jak mówiłem, moim zdaniem należałoby zbilansować istniejące instalacje w porozumieniu z grupami energetycznymi i określić ich potencjał do produkcji zielonej energii w momencie wejścia w życie nowej ustawy. Nie wzięcie pod uwagę obecnie istniejącego systemu to największe zagrożenie.

Przy założeniu, że zostaną wzięte pod uwagę wszystkie elementy o których pan mówi, ustawa się broni?

Marek Kozłowski: Tak, bo z założenia jest dobra. Daje stałe wsparcie dla instalacji produkujących energię zieloną przez 15 lat. To są przejrzyste zasady, które mogą być motywacją do inwestowania w ten sektor. Poza tym, projekt ustawy eliminuje ten element, który wpłynął na kryzys 2013 roku. To wtedy obecny system wsparcia pokazał swoje słabe strony, co w efekcie przełożyło się na radykalne reakcje całego sektora. Paradoksalnie, wówczas okazało się, że mimo wielkiego atutu biomasy, jakim jest jej planowalność, została ona najbardziej dotknięta spośród innych rodzajów produkcji energii zielonej. Dla wiatru i fotowoltaiki wsparcie tylko spadło, a biomasę niemal kompletnie wyłączono. To było rozwiązanie radykalne i uderzające w rynek. Wydaje się, że gwarancja ceny, w tym kontekście może pozwolić na uniknięcie tego typu sytuacji. Pytanie, czy stawki będą na tyle wysokie, by produkcja się opłacała.

Nie boi się pan, że podobnie jak wyłączono współspalanie, w jakimś momencie, to samo może dotknąć kotły dedykowane?

Marek Kozłowski: Trudno to przewidzieć. Problem polega na tym, że ustawa o OZE w obecnej wersji pozycjonuje biomasę jako paliwo lokalne, a istniejący do tej pory system wsparcia sprawiał, że budowano duże kotły biomasowe. Nie chcę oceniać, czy sposób w jaki rozwinął się rynek biomasy jest dobry, niemniej pewien rozwój wypadków jest faktem. Jest jak jest i coś z tym trzeba zrobić. Zmiany, to ogromne straty nie tylko ekonomiczne i ekologiczne, ale też społeczne, bo przecież biomasa aktywizuje wiele sektorów bezpośrednio z nią powiązanych, takich jak rolnictwo czy transport lokalny. To także miejsca pracy w zakładach produkcyjnych. Aby wyprodukować te 10 mln ton biomasy, najpierw ktoś przecież musiał dowieźć surowiec, potem go przerobić, a na końcu dostarczyć go do elektrowni.

Czy istnieją inne, alternatywne zastosowania dla polskiej biomasy?

Marek Kozłowski: Niestety nie. Rynek biomasy w Polsce, a w szczególności biomasy rolnej, został stworzony na potrzeby energetyki zawodowej. Nie widzę dla niej obecnie innego zastosowania, a już na pewno nie na tak dużą skalę.

Jakie pomysły pojawiają się w tym kontekście w Stowarzyszeniu Producentów Polska Biomasa?

Marek Kozłowski: To bardzo ciężki temat. Jakieś alternatywy w kontekście rynku lokalnego pojawiają się, ale to również zależy od systemów wsparcia choćby dla mniejszych, miejskich elektrociepłowni, czyli sektora, który dopiero się buduje. Znowu wracamy do tematu pewnej bezwładności rynku.

Marek Kozłowski: Trzeba sobie uczciwie powiedzieć, że w tej skali nie ma rynku alternatywnego dla biomasy

Czyli w obecnej skali, nic nie jest w stanie przejąć potencjału, jaki drzemie w rynku.

Marek Kozłowski: Trzeba sobie uczciwie powiedzieć, że w tej skali nie ma rynku alternatywnego dla biomasy.

Czy w ten sposób Polska nie robi kroku wstecz?

Marek Kozłowski: Wydaje mi się, że tak. Przede wszystkim trzeba sobie zdać sprawę, że każda tona niekupionej biomasy, to niewyprodukowana energia zielona. Tymczasem obecnie w kraju biomasa jest na tym polu surowcem dominującym. To groźne w kontekście roku 2020, który wymusza pewien poziom produkcji zielnej energii. Obecnie znaczna część rynku zakupów biomasy działa na zamówieniach spotowych nawet jednomiesięcznych, a to nie daje podstaw do stabilizacji, nie mówiąc już o jakichkolwiek inwestycjach czy rozwoju tego rynku. Wszystko to, w kontekście omawianej wcześniej ścieżki dojścia do celu roku 2020, jest bez wątpienia krokiem wstecz.

Jak w cyfrach – z podziałem na poszczególne gałęzie zielonej energii – powinno wyglądać osiągnięcie pułapu 34 TWh zielonej energii w 2020 roku?

Marek Kozłowski: W mojej ocenie biomasa jest ogromnym potencjałem – posiadamy ją i posiadamy też działający rynek do jej produkcji. Cena biomasy od 2013 roku spadła i z pewnością jest dla energetyki na rentownym poziomie. Poza tym to kwestia wielu realnych miejsc pracy. Jak się mówi o wiatrakach, też się o tym wspomina, tylko nikt nie mówi, gdzie one są. W kontekście biomasy, to absolutnie oczywiste. Usługi leśne, rolnictwo, transport. Krótko mówiąc, wykorzystanie biomasy, to wyższy poziom PKB. Pod tym kątem to surowiec z pewnością najbardziej korzystny dla całej gospodarki. Dlatego udział biomasy powinien być jak największy – moim zdaniem w 2020 roku powinien się utrzymywać na poziomie 60-65 procent. Niestety biomasa wciąż pełni rolę rezerwową. Jest włączana tylko wtedy, kiedy trzeba. To niestety nie współgra z rozwojem całej branży. Nie możemy inwestować, nie mając gwarancji pewnego poziomu odbioru. W takiej sytuacji, także energetyka nie będzie inwestować w ten sektor OZE.

Z tej perspektywy, okres zawieszenia wejścia ustawy w próżni, to chyba dla producentów najlepsze rozwiązanie?

Marek Kozłowski: I tak i nie. Spotkałem się z projekcjami, które zakładały, iż przy wejściu w życie obecnego projektu ustawy OZE , że już w roku 2017 będziemy mieli do czynienia z deficytem zielonych certyfikatów (nawet uwzględniając ich obecny nawis), co będzie bezpośrednim wynikiem zmniejszonej produkcji zielonej energii a tym samym i zapotrzebowania na biomasę. Z drugiej jednak strony, w długofalowej perspektywie odsuwanie jej w czasie, powoduje pat inwestycyjny. Branża się dalej nie rozwija. Nikt nie pokusi się o inwestowanie w ten sektor, bez jasnej ustawy. Tym bardziej, że ta ma być rewolucyjna.

Newsletter

Newsletter

Bądź na bieżąco z branżą OZE