Zbigniew Ajchler, prezes zarządu dwóch Rolniczych Spółdzielni Produkcyjnych – w Izdebnie i Lubosinie – oraz właściciel gospodarstwa rolnego o powierzchni 200 ha i poseł na sejm VIII kadencji opowiada o zagrożeniach i przyszłości gospodarstw produkcyjnych, konkurencyjności polskich produktów rolnych na rynku europejskim oraz braku wizji rolnictwa w zmieniającym się świecie rolniczym w rozmowie z Beatą Klimczak.

Reklama

Tekst: Beata Klimczak

Zdjęcie: archiwum Zbigniewa Ajchlera

Jest pan posłem, który z racji długiego doświadczenia w  pracy w  rolnictwie niejedno już w życiu słyszał i widział. Czy docierają do pana także niepokojące tzw. dużych rolników informacje, że w końcu trzeba odebrać im ziemię? Że już się „najedli”? Że teraz czas na innych, bo chcą gospodarzyć? 

Zbigniew Ajchler: Jest oczywiste, że takie głosy do mnie docierają, choćby dlatego, że na co dzień przebywam w  środowisku rolników. O  sprawie słyszałem niejednokrotnie.

Ja osobiście jestem w  innej sytuacji niż dzierżawcy, bo niespełna pięć lat temu, kiedy przypadał koniec dzierżawy rozpoczętej w 1995 roku, Agencja Własności Rolnej nieomal zmusiła mnie do wykupu gruntów, nie dając innej możliwości wyboru.

Wcześniej złożyłem wniosek o przedłużenie umowy dzierżawy (czas rządów PO-PSL). W odpowiedzi otrzymałem dwie możliwości: albo grunt wykupuję, albo zdaję. Zdecydowałem się wówczas, ogromnym wysiłkiem, na wykup. Nie dla siebie, ale dla kolejnego pokolenia, dla mojej rodziny. To była przemyślana, choć wówczas dla mnie kosmicznie trudna decyzja, gdyż Rockefellerem nie jestem.

 

Dlaczego zdecydował się pan kupić grunty? Jak ocenia pan skutki tych wykupów?

Zbigniew Ajchler: Mając kilkudziesięcioletnie doświadczenie w  prowadzeniu gospodarstwa produkcyjnego, tak własnego, jak i o własności spółdzielczej, doskonale wiem, jakie będzie zapotrzebowanie na żywność za 20, a nawet 50 lat. Osobiście uważam, że absolutnie popełniono poważny błąd, dokonując sprzedaży gruntów. Straciły obie strony.

Ja patrzę na to tak: dochody z jednego hektara wraz z efektywnością, a  więc i  zasoby finansowe, posiadamy zdecydowanie mniejsze niż nasi konkurenci – rolnicy w Unii Europejskiej. Jak zatem w otwartym rynku 28 państw mamy z nimi konkurować na bieżąco i jednocześnie modernizować swoje gospodarstwa, nadrabiając opóźnienia z minionych lat?  Najlepszym rozwiązaniem byłoby oddawanie gruntów w dzierżawy wieloletnie, na 20-25 lat, z  możliwością dziedziczenia dzierżaw.

Powinna powstać ustawa o  dzierżawie, która młodemu pokoleniu rolników zagwarantowałaby warsztat pracy, jakim jest m.in. ziemia. A  co mamy dzisiaj? Wystarczy spojrzeć na liczbę i strukturę polskich gospodarstw oraz na to, co się dzieje wokół nas w Europie i  na świecie. Należy z  tego wyciągnąć wnioski, co nas czeka, jeśli nie przyśpieszymy „z kopyta” i nie podejmiemy twardych decyzji zmieniających dynamicznie obecny stan. Według profesora Walentego Poczty, który wygłosił wykład inauguracyjny podczas rozpoczęcia roku akademickiego Uniwersytetu Przyrodniczego w Poznaniu, za mniej więcej 50 lat świat musi zwiększyć o ok. 80 proc. produkcyjność żywności, w  tym także biomasy na cele energetyczne i inne.

 

Kto dzisiaj myśli o  tym, co będzie za 50 lat?

Zbigniew Ajchler: No właśnie, normalny, racjonalnie myślący człowiek musi wiedzieć, a przynajmniej powinien, co może się wydarzyć za 10, 20 czy chociażby 30 lat… Na tym powinna opierać się strategia gospodarcza państwa. Dziś gospodarstw o  powierzchni powyżej 100 ha mamy tyle, co kot napłakał – zaledwie 8 proc. w strukturze czystych gruntów. O  powierzchni od 50 do 100 – 1,6 proc., a od 30 do 50 ha – 3 proc. Tylko 1,8 proc. osób prowadzących działalność rolniczą ma wyższe wykształcenie. Ok. 46 proc. ma wykształcenie podstawowe. Nie da się braku wiedzy nadrobić różnymi szkoleniami – to za mało, żeby dorównać innym państwom, choćby w sile odwagi podejmowania decyzji i  umiejętności skalkulowania ryzyka. Przyzwyczajeni jesteśmy, że na ziemi nigdy się nie traci. Te rozwiązania, które w tej chwili się wprowadza, to jakieś koszmarne rzeczy. Bo kiedy trzeba było podejmować decyzje 20-30 lat temu, wzięcia PGR-u, to każdy miał portki pełne strachu. A  dziś tym ludziom, którzy podjęli trud ryzyka i wyprowadzili gospodarstwa na prostą, chce się je zabrać. To jest nieuczciwe, to jest nie fair, tak się nie powinno robić. To są błędy, za które przyjdzie nam zapłacić. W zewnętrznym odbiorze ujmuje  powagi państwu jako instytucji. Co będzie miało też na pewno znaczenie w ocenianiu nas przez inne państwa.

 

Czyli na razie określiliśmy domeny: rozdrobnione rolnictwo, niedokształconych rolników i  krótkowzroczne państwo… Wszystkiego nie da się zmienić od razu. Jakie pan widzi rozwiązanie dla tych problemów?

Zbigniew Ajchler: Dziś, według mojej oceny, trzeba wdrożyć działania inwestycyjne w  rolnika, przedsiębiorcę rolnego. Konieczna jest tu przede wszystkim informacja przy wykorzystaniu najnowszych, dostępnych technik audio-video, internetowych, komputerowych, byśmy wiedzieli, co robią inni – konkurenci w pozostałych krajach Europy – tych najlepszych. To ważne, by w  polskich rolnikach obudzić świadomość zagrożenia, poziomu życia i  jego akceptacji w  sytuacji trwania dotychczasowego stanu w Polsce.

Wchodzi zmiana pokoleniowa. Gospodarstwa w  swoje ręce biorą młodzi rolnicy. Są bardziej wykształceni, ale potrafią też lepiej liczyć, wartościować swoją pracę i  stosunkowo szybko dowiedzą się, ile mogą zarobić z własnego gospodarstwa i w jakiej pozycji ich to sytuuje: czy zadowalającej, czy nie. To może też spowodować dalszą emigrację – jeśli nie przedstawi się im odpowiednich propozycji w czasie konkretnym, czyli teraz.

Parę tygodni temu złożyłem zapytanie w  Biurze Analiz Sejmowych o  skutki społeczne, prawne i  ekonomiczne oddziałujące na budżet państwa, gdyby rząd podjął decyzję o  zmianie powierzchni administracyjnej gospodarstwa rolnego z  1 ha do 3 hektarów. Czekam na odpowiedź. Ale kontynuując ten wątek, jeszcze nieprecyzyjnie, jednak opierając się na znajomości trudności tego przedsięwzięcia, pozwolę sobie stwierdzić, że w żadnym razie nie wolno na rolnikach wymuszać takiej decyzji. To musi być osobista, niczym nieskrępowana decyzja rolnika, który w świetle określonych propozycji rządu, na przykład w  ciągu 10 lat powinien się określić, czy funkcjonuje jak do tej pory, czy na przykład wydzierżawia swoją ziemię sąsiadowi na powiększenie gospodarstwa. W zamian otrzymuje zadośćuczynienie przez okres 10 lat na przykład 1000 złotych od hektara. Jednak warunkiem byłoby podjęcie pracy w pełnym wymiarze godzin w innym zakładzie. Obecnie bardzo nam tych pracowników potrzeba. Musimy zasilać się zatrudnianiem Ukraińców i innych narodowości. Nigdy takiej sytuacji na rynku pracy nie było. „Złoty pomysł” bez pieniędzy już nic nie jest wart. Sądzę, że takie działania spowodowałyby bardzo szybkie powiększenie gospodarstw produkcyjnych.

Przedstawia pan bardzo niepopularne tezy…

Zbigniew Ajchler: Moim ekspertem rolniczym jest doświadczenie, które zdobyłem na przestrzeni 37 lat, wyprowadzając firmy o spółdzielczej własności na czempiony gospodarstw w kraju, a wcale nie są gigantyczne, bo to gospodarstwa o pow. 400 ha. Ale jeżeli sprzedaje się ponad 32 prosięcia od lochy w roku i uzyskuje 3 mln zysku netto przy wysokich wynagrodzeniach członków i  pracowników spółdzielni, to chyba jest najlepsza odpowiedź na temat znajomości zagadnienia i umiejętności przełożenia teoretycznego myślenia na praktyczny efekt. Ponadto, będąc prezydentem Loży Laureatów Nagrody Gospodarczej Województwa Wielkopolskiego, czyli organizacji, która skupia w  sobie najlepsze z  najlepszych gospodarstwa w  regionie, mam naturalny kontakt z  rolnikami i przedsiębiorcami. Jestem przekonany, że PSL odrobiło lekcje wraz z naszym społeczeństwem, że stan gospodarstw o powierzchni do 5 ha w ilości 0,7 mln sztuk nie daje satysfakcji i zadowolenia samym rolnikom i  państwu polskiemu. Jesteśmy w drugiej dziesiątce w zakresie efektywności gospodarowania. Ta informacja musi uświadomić rządzącym, że nie można dłużej bać się wyborców. Inaczej poniosą oni takie same skutki jak poprzednicy, a Zachód będzie nam uciekał, co się właśnie dzieje. Tylko wybiórczo w niektórych dziedzinach: drób, może sadownictwo czy hodowla norek, mamy oczywiste sukcesy. Rozumiem, że widzi pan przyszłość polskiego rolnictwa w  dużych gospodarstwach specjalistycznych. Nie jestem za latyfundiami, ale jestem niemal pewien, że na rynkach europejskich konkurować będą gospodarstwa od 100 do 1000 ha. Czy się komuś podoba, czy nie – tak prognozują zawodowcy, takie dane wypływają z  nauki polskiej.

Kto nie rozumie, że postęp techniczny idzie w  tempie kosmicznym do przodu, to proszę jechać do Muzeum w Szreniawie i zobaczyć…

Z nami nie będzie inaczej. Na co dzień jestem rolnikiem, posłem na Sejm RP tylko bywam. Nie pobieram wynagrodzenia poselskiego. Na początku zapowiedziałem, że nie oczekuję żadnych funkcji. Chcę tylko dać polskiemu rolnictwu swoje doświadczenie, którego nie chcę „zabrać do grobu”, bo zdało egzamin. Czterdzieści lat temu wydawało mi się, że mając 15 ha, zawojuję świat i będzie mi się fajnie żyło. Dzisiaj niech każdy sobie sam odpowie, jak można wyżyć z  10-15 ha? Za odważne decyzje w stosunku do wsi odpowiedzialny jest rząd – tu nie ma miejsca na kręcenie i uchwalanie ustaw na kolanie, szybko, bez konsultacji albo tylko zdawkowych. Protestuję przeciwko takiemu stawianiu sprawy i chcę walczyć na uzasadnienia, a nie dla reklamy. Jak tak dalej pójdzie, będziemy kopciuchami Europy, a nasz kraj powinien być miodem i mlekiem płynący – a tak nie jest. Świat ucieka. I nam ucieknie, jeśli nie podejmiemy szybkich, trudnych decyzji.

 

Chcesz wiedzieć więcej? Kup prenumeratę „Magazynu Biomasa”. Wypełnij ankietę poniżej – my zadbamy o resztę.

Newsletter

Newsletter

Bądź na bieżąco z branżą OZE